niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 4

Biegłam lasem nie wiedząc nawet gdzie biegnę. Łowcy mogli już deptać mi po piętach. Nie chodzi o to że boję się śmierci. Po prostu nie chciałam by nasz ród zniknął na zawsze. Oprócz mnie żywe zostały tylko moje siostry ,a one zostały przeze mnie uśpione i schowane w tajnym miejscu gdzie nikt by ich nie znalazł. Naprawdę nie bałam się śmierci. Po sześciu tysiącach lat chodzenia po tej ziemi śmierć byłaby przyjemną odmianą. Biegłam przez las nie myśląc gdzie biegnę. W ogóle nie myślałam. W takich chwilach ogarniał mnie instynkt samozachowawczy. Kazał uciekać odłączając wszelkie nerwy od mózgu. Plułam sobie w brodę z powodu Klausa. Kolejny raz byłam tak bliska celu. I nic. Znów.  Klaus miał stanowczo zbyt wielkie szczęście. Ale i tak go dopadnę. Nie miałam jednak czasu długo rozmyślać nad okolicznościami w których zabiję Mikaelsona ,bo ujrzałam z prawej strony drzew dziwne światła. Zaczęłam powoli przemykać się w stronę świateł. Przechodziłam obok drzew stąpając po zeschłych liściach najciszej jak się da. Ustałam za drzewem i nie wierzyłam w to co widzę. Prawie zaczęłam panicznie krzyczeć. To niemożliwe! Nie ,to nie może być prawda. Po środku oświetlonego terenu stał nie kto inny jak mój ojciec wraz ze swoją świtą prapierwotnych czyli moją rodziną! Przecież oni nie żyją od dwóch tysięcy lat! Na przeciwko niego stał średniego wzrostu brunet z krzywym nosem którego jeszcze nie znałam. Hybryda. Wyczułam to. Każdy prapierwotny wyczułby hybrydę na kilometr.
- To ty jesteś tą hybrydą która chciała zawrzeć z nami sojusz?- Zapytał dumnym głosem ojciec.
- Tak, to ja- Odpowiedział chłopak.
- Jak się nazywasz?- Zapytała moja matka. Dopiero teraz dostrzegłam jej drobną osobę.
- Tyler Smallwood- Odpowiedział.
- Dlaczego mielibyśmy założyć z tobą sojusz?- Dopytywał się ojciec.
- Bo mamy wspólny cel- Powiedział Tyler i po zauważeniu zainteresowania na twarzy wodzą mojego rodu kontynuował- Chcecie zabić Pierwotnych prawda?- Moja rodzina skrzywiła się na określenie Mikaelsonów Pierwotnymi- Mogę wam w tym pomóc-
- Mikaelsonowie!- Prychnął tata- Samozwańczy Pierwotni! Ile lat nasza rodzina przygotowuje się do starcia! Ile lat planujemy ten mord!- Wrzasnął ojciec- Co masz nam do zaoferowania?-
- Słyszałem że w sprawie Mikaelsonów zawarliście sojusz z Łowcami Wampirów. Ja mam do zaoferowania armię wilkołaków. Razem na pewno pokonalibyśmy ich i ich sojuszników- Zaproponował Tyler.
- Łowcy nie mają czasu zajmować się takim truchłem jak Mikaelsonowie. Z Łowcami sojusz jest nam potrzebny do czego innego- Poprawił chłopaka mój stwórca. Tyler zrobił dziwną minę- Bo widzisz chłopcze. Mimo iż unicestwienie Mikaelsonów jest naszym celem jest też cos innego co od setek lat planujemy. Może tego nie wiesz ,ale cztery moje córki błąkają się teraz po świecie. Naszym celem jest ich śmierć- Powiedział ojciec ,a ja przeżyłam szok. Ojciec zawarł sojusz z Łowcami żeby mnie zabić! Przyłożyłam rękę do ust by nie krzyknąć. Moje serce zaczęło bić tak szybko że gdyby nie to że jestem wampirem spodziewałabym się zawału.
- Przez tysiące lat uganiacie się za czterema małolatami?- Zdziwił się Tyler.
- To nie są byle małolaty, hybrydo- Wytłumaczył mu król rodu- Musimy doprowadzić do ich smierci póki one nie doprowadzą do naszej.
- Nie rozumiem- Odparł Tyler.
- Nie wszystko musisz rozumieć chłopcze- Odpowiedziała moja matka- Wiedz tylko że pomożemy ci ,ale ty musisz pomóc nam-
- Zgoda- Odpowiedział Tyler ,a ja najciszej jak się dało starałam się uciec. Gdy oddaliłam się około dwustu metrów od miejsca w którym debatowała moja rodzina włączyłam wampirze tempo. Nie mam pojęcia co robić i gdzie biec! Powoli postarałam ułożyć sobie plan działania. Po pierwsze: Muszę obudzić moje siostry. Po drugie: Muszę zdobyć sojuszników. Po trzecie: Nie mam wyjścia ,muszę biec do Mikalesonów. Biegłam ,a zimny wiatr rozwiewał mi włosy. Zastanawiałam się czy mam wystarczająco dużo czasu przed atakiem mojego ojca by wybudzić siostry.  Zawsze wiedziałam że mój ojciec jest nieobliczalny. Kiedyś wyrwał głowę niewolnikowi bo krew nie była na tyle ciepła i chyba z tą nieobliczalnością to trochę w niego poszłam ,ale żeby aż tak by próbować zabić cztery pierworodne córki? I żeby myśleć że ja i dziewczyny możemy doprowadzić do ich śmierci?! Przecież ich jest ponad trzydziestu ,a my jesteśmy tylko cztery i miałybyśmy sprowadzić na nich śmierć? To niedorzeczne!  Dotarłam do domu Mikaelsonów i już miałam wejść do środka kiedy jakąś niewidzialna moc wytworzyła jakąś ścianę blokując mi wejście. Na tak! Zupełnie zapomniałam. Stary dom Mikaelsonów był pustostanem ,ale dom na plantacji zamieszkują więc by wejść potrzebuję zaproszenia! Cholera! Nie wpuszczą mnie. Zadzwoniłam dzwonkiem od drzwi ,a po kilku sekundach drzwi otworzył Elijah. Widząc mnie od razu stanął w pozycji bojowej wystawiając kły.
- Spokojnie, spokojnie- Uspokajałam honorowego brata- Musimy poważnie pogadać- Po wyrazie twarzy Elijaha doszłam do wniosku że chyba mi nie wierzy- Dobrze, jak chcesz to mnie nie wpuszczaj ,ale zawołaj rodzeństwo i wytłumaczę wam wszystko w progu- Zaproponowałam. Elijah przez chwilę zastanawiał się nad moją propozycją ,a później zniknął w głębi domu. Po chwili wrócił wraz z dość poturbowanym Klausem ( Widać Łowcy dali mu popalić) i Rebekah z niezbyt zadowoloną miną.
- Czego chcesz?- Zapytał bezczelnie Klaus.
- Wiem że mi nie ufacie. Macie prawo. Ale to co chcę wam powiedzieć tyczy się waszego życia- Powiedziałam po czym przedstawiłam sytuacją w lesie której byłam świadkiem. Gdy skończyłam opowiadać ich miny nie wyglądały na zbyt mądre.
- Poczekaj, twoja zmarła- Powiedział Klaus ironizując ostatnie słowo- Pomoże Tylerowi nas zabić w zamian za pomoc Tylera w zabiciu ciebie i twoich sióstr?
- No...Tak- Odpowiedziałam.
- To bynajmniej dziwne- Odpowiedział Nik.
- Skąd wiemy że to nie blef i że możemy ci ufać- Zapytała Rebekah. Westchnęłam.
- Jest sposób byście mogli mi zaufać- Odpowiedziałam- Elijah, mógłbyś przynieść nóż i jakąś szklankę?- Zapytałam.
- Po co ci?- Dopytywał się najstarszy Pierwotny.
- Zaraz zobaczysz- Odpowiedziałam ,a Elijah w wampirzym tempie pobiegł do kuchni po nóż. Po chwili wrócił z dużym ostrym nożem kuchennym i przezroczystą szklanką w ręce.
- Daj mi go- Poprosiłam.
- Nie- Odpowiedział Elijah- Zbyt duże prawdopodobieństwo że nas pozabijasz- Znów westchnęłam.
- Dobrze, więc zrób mi nacięcie na policzku- Powiedziałam i wychyliłam prawy policzek w stronę Elijahy.
- Po co?- Drążył brunet.
- Przestań pytać i po prostu to zrób- Po chwili poczułam zimne ostrze noża przecinające mój policzek. Poczułam ciepłą krew ściekającą mi po policzku.
- Teraz przelej trochę mojej krwi do szklanki- Nakazałam. Tym razem bez pytań najstarszy Mikaelson wykonał polecenie.
- Teraz każde z was musi zrobić to samo i przelać swoją krew do szklanki- Wytłumaczyłam. Z niemrawymi minami Mikaelsonowie wzięli się do roboty. Najpierw Elijah potem Rebekah i na końcu Klaus. Pod koniec szklanka była do połowy napełniona naszą krwią.
- Każe z was musi wziąć łyk krwi ze szklanki. Jeśli wypijecie moją krew to nie będę was w stanie później zabić- Wytłumaczyłam im.
- To po co tu nasza krew?- Zdziwił się Klaus.
- Bo żebym nie mogła cię zabić musisz wypić mieszaninę mojej i twojej krwi ,a chyba nie ma sensu przelewać mojej krwi do trzech szklanek ,co?- Odpowiedziałam ,a Pierwotni przystąpili do picia.
- Już?- Spytała Rebekah oblizując wargi z krwi- Skąd mamy wiedzieć że zadziała?
- Nie ma dowodów. Trzeba jej zaufać- Powiedział Elijah- Wejdź- Zaprosił mnie ,a ja przekroczyłam próg domu.
- Więc co musimy zrobić na początek żeby przeżyć spotkanie z twoją rodziną- Spytał się Nikalus.
- Na początek trzeba obudzić moje siostry.

6 komentarzy:

  1. Fajnie się zaczyna. W końcu coś z Klausem ,ale bez Klaroline <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe. Akcja się rozpoczyna!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Loffciam twoje opo <3 Świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy