sobota, 29 marca 2014

Rozdział 7

W jeszcze szybszym tempie dotarliśmy do domu na plantacji niż gdy z niego wyjechaliśmy. Pewnie dlatego że Klaus nadal odczuwał w sobie tojad i werbenę więc ja musiałam prowadzić. Jeśli kto chce wiedzieć jeżdżę jak wariat 180km/h. Zaparkowałam pod domem i w wampirzym tempie pobiegłam na drugą stronę samochodu i w towarzystwie głośnych sprzeciwów wyniosłam z samochodu Klausa. Otworzyłam drzwi i weszłam. Od pogu napadli mnie Pierwotni.
- Jesteście już!- Wrzasnęłam Rebekah wznosząc ręce ku niebu- Martwiliśmy się-
-Nie było was kilka dni- Powiedział spokojniejszym tonem Elijah.
- Później- Powiedziałam- A teraz dajcie nam krwi- Powiedziałam i oddałam słaniającego się na nogach Klausa Rebekah ,a sama opadłam na kanapę. Po chwili Elijah przyniósł mi worek z krwią. Rebekah położyła Klausa obok mnie na kanapie ,a ja zaczęłam opowiadać im co zaszło.
- Ale masz sztylet?- Zapytała bezczelnie Rebekah.
- Rebekah!- Upomniał ją Elijah- Nie słyszałaś co zaszło.
- Daj spokój Elijah- Uspokoiłam najstarszego Pierwotnego i uśmichnęłam się wrednie. Po chwili wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni złoty sztylet.
- Nie wierze- Szepnęła najmłodsza Pierwotna.
- A jednak- Poczułam tryumf- A wy co wyniuchaliście?- Zapytałam?
- Otóż kiedyś już uśpiono Prapierwotnego chyba z twojej rodziny. Przynajmniej tak głoszą podania. By później go wybudzić potrzeba było przedmiotu którym się go uśpiło oraz antidotum przygotowane przez wiedźmę- Powiedział Elijah.
- I pomyśleliśmy sobie że pojedziemy w miejsce w którym ,pochowane' są twoje siostry i tam znajdziemy jakąś wiedźmę.
- To nie będzie trudne- Zapewniłam.
- A właściwie gdzie są pochowane?- Dopytywała się
- W Salem- Odpowiedziałam.
- No to co my tu jeszcze robimy?- Zapytał Elijah.

Jechaliśmy długo. Dość długo.Z Nowego Orleanu do Salem był spory kawałek. Ostatnimi czasy sporo razy jestem sporo w trasie. Jechaliśmy samochodem Rebekah, bo był największy ,a nie miałam zamiaru gnieździć się w samochodzie jak w klatce. Niestety Rebekah nie miała ani troszeczkę przybliżonego gustu muzycznego do brata i przez całą drogę słuchała Justina Biebera i J.Lo. Zastanawiałam się czy może nie robi tego specjalnie. Znęcanie się nade mną na pewno sprawiało jej przyjemność. Przez tę muzhkę droga dłużyła się w nieskończoność. Gdy jednak przekroczyliśmy granice Salem to ja usiadłam za kółkiem. Głównie z tego powodu że grobowiec mojej rodziny był mocno ukryty i trudno byłoby mi naprowadzić na niego Rebekah. oczywiście jak tylko usiadłam za kółkiem to przyśpieszyłam i to sporo. Rebekah wlekła się niemiłosiernie. Kto to widział żeby wlec się 100km/h w zabudowanym! Droga do grobowca jakże drogich memu sercu siostrzyczek prowadziła przez polne drogi i nawet kilkaset metrów przez ciemne bagniska Salem. W końcu zachamowałam kilka metrów od okropnie wyglądającego bagna.
- Wysiadać zarządziłam. Klaus który zdąrzył poczuć się już lepiej by za wszelką cenę pokazać że jest mu lepiej w wampirzym tempie znalazł się z przodu wozu.
Bez jakichkolwiek pytań Pierwotni czekali na kolejne rozkazy. Podeszłam do spruchniałego zaplutego Dębu i zaczęłam doszukiwać się najbardziej odstającej gałęzi. Gdy już to zrobiłam szybko ją przekręciłam ,a u moich stup pojawiły się strome schody.
- Chodźcie- Wskazałam ręką na Pierwotnych.
Gdyby nie powiedzenie ,Cel uświęca środki' w życiu bym tam nie weszła. Było tam ciemno immokro ,ale tego się nie bałam. Dziwne byłoby gdyby wampir bał się ciemności. Ale ja się ich nie bałam. Bałam się pająków ,a wyglądało na to że wszystkie rodzaje pjąków Ameryki Północnej znalazły sobie tu lokum. W końcu weszlimśy do grobowca. W okrągłym pomieszczeniu znajdowało się chyba z dziesięć lochów. Wśród nich wypatrzyłam ten z trzema brzozowymi trumnami. Loch moich sióstr. Właśnie chciałam złamać nogą kraty kiedy okazało się że nie mogę tego zrobić. Ewidentnie nie była to siła tego że jestem za słaba. Byłam jednym z najsilniejszych stworzeń na świecie. Krata była chroniona przez jakieś zaklęcie. Mogłam się spodziewać! Przecież całe te lochy należały do klanu wiedźm Amorosio. Zaklęłam pod nosem. Dodam że nie miałam co główkować  Mikaelsonami ,bo w połowie drogi do grobowca zdecydowałam się by wrócili z powrotem do samochodu i na mnie poczekali. Nagle z sąsiedniej ściany zaczęła się wydobywać jakaś osoba. Po chwili zobaczyłanprzed sobą wysoką, chudą dziewczynę o ogniście ruych włosach.
- Aline?-Zdziwiłam się. Aline Diesierit. Ostatnim razem widziałam ją tysiąc lat temu. Mogłam się spodziewać że wiedźmy z klanu Amorosio żyją wiecznie. Jako jedyne w końcu potrafią uważyć nieśmiertelność ,ale z tego co wiem do wewnętrzego kręgu nieśmiertelnych zapraszane są tylko wyjątkowo uzdolnione czarownice. Czyżby Aline awansowała na ten szczebel?
- Luna- Odparła spokojnie.
- Mogłabyś otworzyć lochy? Chciałabym się dostać się do moich sióstr- Poprosiłam.
- Nie mogę- Odpała spokojnie.Trudno, pomyślałam, ni będę się z nią patyczkować.Szybko wyczułam jej umysł i połączyłam się z nim niewidzialną nicią. Zaczęłam seans.Wyciągałam z jej umysłu najgorsze wspomnienia. Napawałam się widokiem jej łez.
- Nie mogę!- Wrzasnęła.
- A ja ci pokażę że możesz- powiedziałam i jeszcze mocniej zaczęłam na nią napierać.
- Zaklęcie zdejmie tylko hasło!- Wrzasnęła po raz kolejny.
- Jakie hasło?- Zapytałam.
- Te które podałam ci na ucho przy ustanawianiu wakrunków pobytu twoich sióstr w grobowcu.
- Dziewczyno to było tysiąc lat temu! Myślisz że to pamiętam?- Zaśmiałam się- Zdradź mi je!- Nakazałam.
- Nie mogę. Hasło musi odgadnąć wykonawca klątwy inaczej zamknie się na zawsze!- Krzyknęła. Po tych słowach zerwałam więź umysłową. Zatopiłam się we wspomnieniach.
***
Salem 12 Maja 1009 roku.

- Jest Pani pewna że można jej ufać- Zapytała Aline przewodniczącą klanu Amorosio. Chyba zapomniała że mam wampirzy słuch.
- Zapewniam cię Aline że nie mam dziś ochoty na krew wiedźm- Zapewniłam ją podchodząc do Rewen, przewodniczącej i Aline-Ale co słuszka może o tym wiedzieć?- Aline oblała się rumieńcem wstydu.
- Aline odejdź- Powiedziała z powagą Rewen. Aline grzecznie wykonała jej polecenie. Zostałyśmy z Rewen same patrząc na trumny moich sióstr wnoszone do lochów.
- Niesądzisz że to niechumanitarne robić coś takiego własnym siostrom?- Zadała pytanie Rewen. Zaśmiałam.
- Wymień mi choć jednego chumanitarnego wampira- Powiedziałam nie odrywając wzroku od brzozowej trumny Amary- Poza tym, ja nigdy nie byłam chumanitarna-
- Jednak to twoje siostry- Drążyła.
- Zasłużyły w stu procentach na to co dostały- Zapewniłam ją- Ale jeśli dalej masz zamiar prawić mi kazania to sobie daruj. Chyba że jednak nie zależy ci na przymierzu z wampirami-
- Niech ci będzie- Odpowiedziała niechętnie- Wiedźmy, zamykamy loch- Po chwili usłyszeliśmy tylko dźwięk kraty uderzającej o kamienną posadzkę lochów. W tym momęcoe zaczęłam arię. Połączyłam się ze wszystkimi umysłami w lochu i zadaałm im ból za wyjątkiem jednego. Szybkim ruchem skręciłam kark Rawen i całej reszcie. Zostałam tylko ja i Aline.
- Masz czego chciałaś- Powiedziałam wskazując na trupy- Ale masz zadbać by moim siostrom nic się nie stało.
- Dziękuję- Powiedziała Aline ,a po chwili szepnęła mi do ucha- Biały dąb-
***
- Biały dąb- Szepnęłam cicho ,a krata lochu uniosła się do góry. Wiele zachodu kosztowałomnie przomninie sobie tak zamierzchłych czasów. Powoli weszłam do środka lochu. Zsunęłam wieko z najbliżej stojącej trumny. W trunie leżała cała sina Faysy z wielką raną po zarżniętym gardle. Rozciełam ranę jeszcze raz złotym sztyletem by zobaczyć czy to coś da. Teraz trzeba tylko czekać.....

1 komentarz:

  1. Ale o co konkretnie chodzi w 3 etapie? O to żeby blog po prostu żył własnym życiem?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy