niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 26

Własnie chciałam wychodzić z gabinetu kiedy poczułam przeszywając ból. Krzyknęłam. 
- To za te wszystkie krzywdy- usłyszałam za sobą głos Astrid i spojrzałam na moją klatkę piersiową. W miejscu serca byłam na wskros przeszyta złotym sztyletem. Wiedziałam co to znaczy. Umierałam. Nie było już dla mnie ratunku. Chciałam odpowiedzieć cos Astrid, ale uciekła zanim zorientowałam się co się stało. Upadłam na ziemię. Za chwilę umrę. Leżałam na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi, która obficie lała się z rany. To już koniec. Z mych oczu spływały krwawe łzy. Tylu rzeczy w życiu nie zrobiłam. Tylu osób nie przeprosiłam. Czemu? Czemu to przydażyło się mi? Głosy wokół mnie zaczęły cichnąć, ale mimo to usłyszałam szczęk otwieranych z łoskotem drzwi. Z mozołem odwróciłam głowę w ich stronę. W drzwiach stał Klaus. Pełen ran i ociekający potem. Gdy mnie zobaczył od razu do mnie podbiegł. Wziął moją głowę na swoje kolana i spojrzał na moją ranę. On też wiedział co to znaczy. Po jego policzkach zaczęły spływac łzy.
- Nie zostawiaj mnie. Nie teraz- mówił i potrząsnał mną mocno, ale ja tylko wpatrywałam się w niego moimi zakrwawionymi oczami. Wrócił po mnie. Nie liczy się to, że się mu nie udało. Wrócił.- Słyszysz? Nie chcę znów zostać sam!- Mówił, ale ja coraz gorzej go słyszałam. Czułam jak cały robi się lepki od mojej krwi. Po chwili usłyszałam jeszcze czyjes kroki. Do gabinetu weszli Katherine, Rebekah, Damon, Stefan, Bonnie i Luke. Wszyscy patrzyli na mnie za smutkiem w oczach, a po twarzy Stefana obficie spływały łzy. 
- Masz żyć!- krzyknął Klaus.
- Daj spokój Klaus, ona umiera. Już jej nie pomożesz- powiedziała cicho Rebekah. Klaus ujął moją dłoń, a ja podałam mu małą karteczkę, którą miałam przygotowaną w takiej sytuacji. Ktos musi się nią zająć. Było napisane na niej krzywym pismem słowo Yasminne i adres do zaprzyjaźnionej wiedźmy. Klaus nie puszczał mojej dłoni, ale po jego minie widziałam, że wie o karteczce. 
- Kocham cię- powiedziałam i ogarnęła mnie ciemnosć. Umarłam.


***



Stałam razem z Lukiem przy drzwiach małego lesnego domku. Sporo się namęczylismy, żeby tu dotrzeć, ale Klaus nie miał siły sam tu przyjechać. Nadal przebolewał smierć Luny i Elijahy. Została mu tylko Rebekah, która bardzo starała się go pocieszyć. Niestety, ze słabym skutkiem. Na karteczce którą dała Klausowi Luna było napisane, że mam u nich zostać i się nią zająć. Nie wiedziałam o jakiej jej mówimy, ale Klaus uszanował ostatnią wolę Luny i zostałąm u nich. Co do Luke'a nadal sobie nic nie wyjasnilismy, ale widocznie tak miało być. 

Zapukałam do drzwi, a po chwili otworzyła mi niska, droban blondynka o wodnistych oczach.
- Przyszlismy od Luny- powiedziałam, a blondynka usmichnęła się promiennie.
- Po Yasminne? Proszę- powiedziała zapraszając nas do srodka.- Jestem Jev. Niech zgadnę Luna nie przeżyła?
- Tak...- odpowiedziałam, ale jej pytanie niemało mnie zdziwiło.
- Mówiłam jej, że nie ma szans przeżyć przy takim planie- powiedziała jakby sama do siebie, a później zniknęła w innym pokoju. Spojrzelismy z Lukiem po sobie. Była dziwna. Naprawdę dziwna.  Po chwili wiedźma wróciła, ale na rękach trzymała małe zawiniątko. Noworodka. Ku mojemu zdziwieniu podała go mi.
- To jest własnie Yasminne- powiedziała, a ja spojrzałam na słodką twarzyczkę dziecka. 
- Jak to? To dziecko Luny?- zapytałam. W głowie kłębiło mi się tysiące mysli.
- Luny i Klausa- ospowiedziała, a ja zasmiałam się cicho by nie obudzić dziecka.
- To przecież niemożliwe. Luna zna Klausa cztery miesiące, a ciąża trwa dziewięć. Poza tym jest wampirem, on też- powiedziałam, a Jev usiadła obok nas na krzesle.
- Po pierwsze Luna była prapierowtnym. Prapierwotni mogą się rozmnażać naturalnie, a Klaus to hybryda, czyli ma w sobie geny wilkołacze, które pozwalają mu się rozmnażać- wytłumaczyła Jev, ale ja byłam wpatrzona w hipnotyczne oczy Yasminne. Była taka mała, taka bezbronna. Aż trudno uwierzyć, że to córka Klausa.
- Ale to nie wyjasnia tak krótkiego okresu ciąży- drążył Luke.
- Luna była w pierwszym miesiącu kiedy się o niej dowiedziała. Od razu przybyła do mnie. Powiedziała, że nie ma czasu na naturalną ciążę, więc używlismy czarów i udało nam się ją przyspieszyć trzykrotnie, na tyle by mogła rodzić w trzecim miesiącu- odpowiedziała. 
- To mu chyba już pójdziemy- zdecydowałam i wstałam z krzesła i wraz z Lukiem pokierowałam się do wyjscia. Bylismy już przy samochodzie gdy Luke złapał mnie za nadgarstek.
- Kath, musimy porozmawiać- powiedział, a ja zgodziłam się. I poszłam za nim trochę dalej od samochodu.
- To koniec- powiedział, a ja zasmuciłam się. Wiedziałam, że ta chwila nadejdzie.
- Uciekasz- zapytałam, starając się nie płakać. Ledwo znałam Luke'a i prawie nic nas nie łączyło, ale czułam z nim dziwną więź. 
- Tak- powiedział i podszedł do mnie, by złożyć na moich ustach delikatny pocałunek.- Żegnaj- Powiedział i zniknął w gęstwinach lasu...


----------------------------------------------------------------------------

No to mamy ostatni rozdział, też krótki, ale dużo bardziej przygnębiający. Wiem, że to dziecko to poszłam mocno w The Originals, ale Yasminne jest mi potrzebna do dalszych częsci. No to został nam już tylko epilog. Mam nadzieję, że wam się podobało. 
Chciałabym by po tym rozdziałem podpisał się naprawdę każdy kto czytał moje opowiadanie. Nie musi być na koncie jesli ktos nie ma może podpisać się w anonimie, ale chciałabym by każdy się podpisał bym wiedziała dla ilu osób pisałam :) 
Poza tym zapraszam na blog, który stworzyłysmy razem z Julss i Akrelyną, na który zapraszam TU.

4 komentarze:

  1. Nienawidzę cię! :D Jak mogłaś uśmiercić Lunę? :O Po prostu aż mi się smutno zrobiło przy czytaniu tego akapitu. Biedny Klaus. Tylko czemu tak późno wyznał jej miłość? Ciekawa jestem czy Klaus poradzi sobie z Yasminne. Jakoś jeszcze wierzę, że za pomocą swojej magii ożywisz Lunę. <3 No i Katherine i Luke. Sama się sobie dziwię, ale polubiłam tę parę. I na prawdę chciałabym aby byli razem. Szkoda, że już kończysz. No, ale liczę na szybką kontynuację.
    Wszystkie twoje rozdziały były cudowne, pełne napięcia. Jednak ten na prawdę najbardziej mnie zaskoczył. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... nie wiem, czy wierzyć czy nie. Luna ma niby nie żyć? CO? Dobra i tak w to nie wierzę, sama nie wiem czemu. xD OCH, to przecież niemożliwe, bo... bo to Luna! No ej! :o Ale przynajmniej zostawiła po sobie potomka. Trochę zasmucił mnie fakt, że Luna kocha Klausa, a nie Stefana. Bardziej czekałam na ich sceny. :(
    Ciekawe co wymyśliłaś w epilogu. :p
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka i innych. <3

    we-have-immortality-tvd.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadłam chyba pójdę na jasnowidztwo jeśli jest taki kierunek choć w dużym stopniu i tak mnie zaskoczyłaś spodziewałam się czegoś jeszcze bardziej podobnego do TO ale to jest na plus właśnie że się różni. Króciutki ten rozdział jak zwykle wiele emocji zdziwiłaś mnie uśmiercając Lunę(teraz panika fanki Luny) jak mogłaś to takie smutne mało brakowało a bym dom zalazła. Jak to się mogło stać przecież ona była taka świetna. Nie przeżyję bez niej.(starczy tego) Imię muszę przyznać że świetne. Sama lepszego bym nie wymyśliła. Ciekawi mnie co teraz Klaus zrobi po pierwsze ze względu na to że stracił Elijah i Lunę a po drugie że ma Yasminne. Zastanawia mnie po co Ci jest ta dziecinka trzeba znowu uruchomić szare komórki na maxa i to rozkminić. :D Poruszyłaś mnie na prawdę, bo ja sobie myślę tak: wejdę i będzie rozdział z napięciem ale wszystko skończy się słodko no może będą musieli przed kimś uciekać ale wszyscy przeżyją. A tu od początku takie zderzenie ze ścianą. Chyba jestem masochistą bo mi się podobało. Pozostało mi tylko czekać na epilog a potem ciekawe co potem zrobię bo jestem pewna że się nie oduczę prędko codziennego zaglądania na Twojego bloga. Cieszę się że bynajmniej Luna powiedziała Klausowi co czuje to było takie słodkie że normalnie nussbeisser wymięka. Pozdrawiam życzę dużo weny i do epilogu :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawie napisane :)

    Pukanie do drzwi.
    To właśnie przerwało Megan intensywne poszukiwania ostatniej szkockiej w domu. Zgasiła światła, chwyciła psa i rzuciła się za kanapę, nasłuchując.
    - Widzę cię przez okno - usłyszała w końcu odkrywczą uwagę Sama.
    Powoli odwróciła się do holu wejściowego i dojrzała wlepionego w szybę Sama, a kilka metrów za nim całą trójkę jego przydupasów.
    - Wcale mnie nie widzisz - odparła od razu tego żałując. - Won stąd!
    - Wybacz, ale jeżeli uważasz, że nie umiem wyważyć z chłopakami drzwi, to się mylisz... Już kilka razy w życiu tego dokonałem - zakpił. - My chcemy tylko porozmawiać - dodał błagalnie.
    - Ilu was jest? - spytała jak najmniej łamiącym się głosem.
    - Czterech - odparł grzecznie.
    - To możecie porozmawiać między sobą - ucięła krótko i na temat. Niestety odpowiedź ta była niewystarczająca, co wnioskowała z kolejnych tortur nad drzwiami. Przeniosła ze strachem wzrok na klamkę i jednym gwałtownym ruchem otworzyła mu. Zawiesiła się niezdarnie o framugę i wypięła się w dogodnej pozie. - Czego..? - wydukała, patrząc mu prosto w oczy z zamiarem wyperswadowania jakichkolwiek poczynionych co do niej planów. Po czym spuściła wzrok na trzech pozostałych pajaców stojących tyłem do nich. Całe te trio podrygiwało zniecierpliwione, jakby dokądś się spieszyli. Przewróciła zniecierpliwiona oczami i oparła ciężar ciała na ramie drzwi.
    - Wiesz, zabawna historia... Trudno mi to powiedzieć, ale muszę cię porwać.
    ->>>>> http://sineserce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy