Własnie chciałam wychodzić z gabinetu kiedy poczułam przeszywając ból. Krzyknęłam.
- To za te wszystkie krzywdy- usłyszałam za sobą głos Astrid i spojrzałam na moją klatkę piersiową. W miejscu serca byłam na wskros przeszyta złotym sztyletem. Wiedziałam co to znaczy. Umierałam. Nie było już dla mnie ratunku. Chciałam odpowiedzieć cos Astrid, ale uciekła zanim zorientowałam się co się stało. Upadłam na ziemię. Za chwilę umrę. Leżałam na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi, która obficie lała się z rany. To już koniec. Z mych oczu spływały krwawe łzy. Tylu rzeczy w życiu nie zrobiłam. Tylu osób nie przeprosiłam. Czemu? Czemu to przydażyło się mi? Głosy wokół mnie zaczęły cichnąć, ale mimo to usłyszałam szczęk otwieranych z łoskotem drzwi. Z mozołem odwróciłam głowę w ich stronę. W drzwiach stał Klaus. Pełen ran i ociekający potem. Gdy mnie zobaczył od razu do mnie podbiegł. Wziął moją głowę na swoje kolana i spojrzał na moją ranę. On też wiedział co to znaczy. Po jego policzkach zaczęły spływac łzy.
- Nie zostawiaj mnie. Nie teraz- mówił i potrząsnał mną mocno, ale ja tylko wpatrywałam się w niego moimi zakrwawionymi oczami. Wrócił po mnie. Nie liczy się to, że się mu nie udało. Wrócił.- Słyszysz? Nie chcę znów zostać sam!- Mówił, ale ja coraz gorzej go słyszałam. Czułam jak cały robi się lepki od mojej krwi. Po chwili usłyszałam jeszcze czyjes kroki. Do gabinetu weszli Katherine, Rebekah, Damon, Stefan, Bonnie i Luke. Wszyscy patrzyli na mnie za smutkiem w oczach, a po twarzy Stefana obficie spływały łzy.
- Masz żyć!- krzyknął Klaus.
- Daj spokój Klaus, ona umiera. Już jej nie pomożesz- powiedziała cicho Rebekah. Klaus ujął moją dłoń, a ja podałam mu małą karteczkę, którą miałam przygotowaną w takiej sytuacji. Ktos musi się nią zająć. Było napisane na niej krzywym pismem słowo Yasminne i adres do zaprzyjaźnionej wiedźmy. Klaus nie puszczał mojej dłoni, ale po jego minie widziałam, że wie o karteczce.
- Kocham cię- powiedziałam i ogarnęła mnie ciemnosć. Umarłam.
***
Stałam razem z Lukiem przy drzwiach małego lesnego domku. Sporo się namęczylismy, żeby tu dotrzeć, ale Klaus nie miał siły sam tu przyjechać. Nadal przebolewał smierć Luny i Elijahy. Została mu tylko Rebekah, która bardzo starała się go pocieszyć. Niestety, ze słabym skutkiem. Na karteczce którą dała Klausowi Luna było napisane, że mam u nich zostać i się nią zająć. Nie wiedziałam o jakiej jej mówimy, ale Klaus uszanował ostatnią wolę Luny i zostałąm u nich. Co do Luke'a nadal sobie nic nie wyjasnilismy, ale widocznie tak miało być.
Zapukałam do drzwi, a po chwili otworzyła mi niska, droban blondynka o wodnistych oczach.
- Przyszlismy od Luny- powiedziałam, a blondynka usmichnęła się promiennie.
- Po Yasminne? Proszę- powiedziała zapraszając nas do srodka.- Jestem Jev. Niech zgadnę Luna nie przeżyła?
- Tak...- odpowiedziałam, ale jej pytanie niemało mnie zdziwiło.
- Mówiłam jej, że nie ma szans przeżyć przy takim planie- powiedziała jakby sama do siebie, a później zniknęła w innym pokoju. Spojrzelismy z Lukiem po sobie. Była dziwna. Naprawdę dziwna. Po chwili wiedźma wróciła, ale na rękach trzymała małe zawiniątko. Noworodka. Ku mojemu zdziwieniu podała go mi.
- To jest własnie Yasminne- powiedziała, a ja spojrzałam na słodką twarzyczkę dziecka.
- Jak to? To dziecko Luny?- zapytałam. W głowie kłębiło mi się tysiące mysli.
- Luny i Klausa- ospowiedziała, a ja zasmiałam się cicho by nie obudzić dziecka.
- To przecież niemożliwe. Luna zna Klausa cztery miesiące, a ciąża trwa dziewięć. Poza tym jest wampirem, on też- powiedziałam, a Jev usiadła obok nas na krzesle.
- Po pierwsze Luna była prapierowtnym. Prapierwotni mogą się rozmnażać naturalnie, a Klaus to hybryda, czyli ma w sobie geny wilkołacze, które pozwalają mu się rozmnażać- wytłumaczyła Jev, ale ja byłam wpatrzona w hipnotyczne oczy Yasminne. Była taka mała, taka bezbronna. Aż trudno uwierzyć, że to córka Klausa.
- Ale to nie wyjasnia tak krótkiego okresu ciąży- drążył Luke.
- Luna była w pierwszym miesiącu kiedy się o niej dowiedziała. Od razu przybyła do mnie. Powiedziała, że nie ma czasu na naturalną ciążę, więc używlismy czarów i udało nam się ją przyspieszyć trzykrotnie, na tyle by mogła rodzić w trzecim miesiącu- odpowiedziała.
- To mu chyba już pójdziemy- zdecydowałam i wstałam z krzesła i wraz z Lukiem pokierowałam się do wyjscia. Bylismy już przy samochodzie gdy Luke złapał mnie za nadgarstek.
- Kath, musimy porozmawiać- powiedział, a ja zgodziłam się. I poszłam za nim trochę dalej od samochodu.
- To koniec- powiedział, a ja zasmuciłam się. Wiedziałam, że ta chwila nadejdzie.
- Uciekasz- zapytałam, starając się nie płakać. Ledwo znałam Luke'a i prawie nic nas nie łączyło, ale czułam z nim dziwną więź.
- Tak- powiedział i podszedł do mnie, by złożyć na moich ustach delikatny pocałunek.- Żegnaj- Powiedział i zniknął w gęstwinach lasu...
----------------------------------------------------------------------------
No to mamy ostatni rozdział, też krótki, ale dużo bardziej przygnębiający. Wiem, że to dziecko to poszłam mocno w The Originals, ale Yasminne jest mi potrzebna do dalszych częsci. No to został nam już tylko epilog. Mam nadzieję, że wam się podobało.
Chciałabym by po tym rozdziałem podpisał się naprawdę każdy kto czytał moje opowiadanie. Nie musi być na koncie jesli ktos nie ma może podpisać się w anonimie, ale chciałabym by każdy się podpisał bym wiedziała dla ilu osób pisałam :)
Poza tym zapraszam na blog, który stworzyłysmy razem z Julss i Akrelyną, na który zapraszam TU.